Po tygodniu spędzonym na cichej wsi, patrzenia na pasące się bydełko, spacerach po łąkach i lasach oraz prawie osiągnięcia życiowego zen, nadszedł czas powrotu do rzeczywistości. Półtora dnia w Barcelonie. Kiedy już wtargaliśmy rzeczy do mieszkania, wyszliśmy z naszej maleńkiej uliczki tuż przy Plaça Reial na La Ramblę usłyszeliśmy głośny angielski, w nozdrza wdarło się smrodowisko spalin, a oczy nie wiedziały gdzie się schronić. Chcieliśmy uciekać. Ponieważ nie znamy dobrze miasta (z naszej trójki tylko ja już tu byłam, ale przejazdem i to w wieku nastoletnim) obraliśmy kierunek Parc de la Ciutadella, czyli do najbliższej zielonej plamy na mapie. Po dwóch kwadransach obijania się od palmy do platana dotarliśmy pod wejście do zoo. Idealnie! Wszyscy lubimy podpatrywać zwierzęta. A to jest jeszcze ogród z historią. Odwiedziliśmy ogród zoologiczny w Barcelonie.
Zobacz też: Barcelona: nasze najlepsze atrakcje
Ogród zoologiczny w Barcelonie – historia.
W 1892r. Lluis Marti Codolar (lokalny bankier) podarował miastu swoją kolekcję egzotycznych zwierząt. Zorganizowano miejsce dla przedstawicieli braci mniejszej i powołano do życia instytucję, która zajmowała się również przywróceniem do katalońskich rzek 45000 gatunków ryb, które niegdyś w nich żyły. Zoo powoli rozrastało się i nabierało infrastruktury, niestety czasy dyktatury Franco i II wojny światowej pogorszył kondycję zarówno zwierząt jak i instytucji.
W latach 50tych w ogrodzie zaczęło dziać się lepiej. Tradycyjne klatki zostały zastąpione przez większe wybiegi i zaczęto w miarę możliwości odtwarzać naturalne środowisko zwierząt. Zimą 1962r. Barcelonę zasypał śnieg. Wiele ptaków uciekło z klatek, dla innych zwierząt zniknęły granice. Pracownicy wspominali ten dzień jako najgorszy w historii. Sytuacja na szczęście została ogarnięta. W kolejnych latach zoo wciąż się rozwijało: powstało Centrum Badań Zdrowia Zwierząt, zorganizowano farmę, na której dzieci mogły obcować z gatunkami naturalnie występującymi na hiszpańskiej wsi. Doczekano się również narodzin goryla albinosa (o imieniu Floquet de Neu– Płatek Śniegu). Niestety osobnik zmarł na raka skóry. W obecnej chwili powstaje nowe safari, więc odwiedziny w przyszłym roku na pewno będą bardzo atrakcyjne.
Spotykam się czasami z krytyką odwiedzania zoo, jako miejscem męczenia zwierząt, które żyją w niegodnych warunkach. Uważam, że ogrody zoologiczne to pozostałość po modzie ubiegłych wieków, za którą musimy wziąć odpowiedzialność. Mimo, że zwierzętom żyjącym w niewoli pozostał instynkt polowania, nie poradziłyby sobie one w naturalnych warunkach. Oczywiście praktyki ogrodu kopenhaskiego uważam za haniebne, ale jeśli zwierzęta mają wybieg, nie chodzą po betonie (w zoo w Warszawie miejmy nadzieję, że z biegiem lat będzie to się zmieniać) i mają zapewnione pożywienie to możemy te instytucje tylko wspierać.
Artykuł początkowo ukazał się na blogu Podróżująca Rodzina.
Zobacz też: 8 miejsc na Costa Bravie, które skradły mi serce
Magdalena Dziadosz, mama Saszy i Idy. W teorii archeolożka śródziemnomorska i muzealniczka, skrzętnie wykorzystująca wiedzę zdobytą na studiach w swojej pisarskiej pasji. W praktyce właścicielka firmy zajmującej się komunikacją i PR-em. Dużo pisze na różne tematy. Uwielbia podróże, najbardziej te blisko natury: długodystansowe spacery oraz wycieczki górskie. Ale doceni też wieczór na szpilkach w wiedeńskiej operze.
Co myślisz?