40 km z Żola, a z zachodniej Warszawy nawet bliżej jest miejsce wyjątkowe. Radziejowice. Olbrzymi park, w którym króluje pałac, jak się okazało w komentarzach do posta o nim dość celebrycki, a ja, telewizyjna ignorantka nawet nie wiedziałam o co kaman. Spacerowaliśmy po parku, poszliśmy podziwiać fasadę ogrodową, no i zachęciły nas zapachy z kuchni. Działa tu Jadalnia Pałacowa. Postanowiliśmy zjeść. Ci co nas czytają wiedzą, że możemy długo być na diecie bananowej, ale byle czego nie zjemy. Choć pewnie bym się pogubiła w etykiecie (zerknęłam na ten Projekt Lady, choć zbyt ciężko jak dla mnie by przebrnąć przez cały odcinek, ale akurat jak oglądałam to o widelcach było), to skusił mnie jeszcze bardziej łosoś według tradycyjnego wielosetletniego przepisu. Zostaliśmy.
Jadalnia Pałacowa.
Rodzice różne mają definicje miejsc, które akceptują ich dzieci. Nasze nie często są głodomorami obiadowymi. Po mistrzowsku zjadają owsiankę na śniadanie i czasem są w stanie dodyndać na niej do następnego ranka, po drodze zadowalając się jakimś lodem, lub samym wafelkiem. Jeśli zrobią mi głodówkę kiedyś i odmówią jedzenia, to wiem gdzie się udać. Bo Jadalnia Pałacowa tak im przypadła go gustu, że ja wyszła prawie głodna. Ida złapała gastrofazę na zupę, krem z buraka najwyraźniej okazał się jej smakiem. Sania wyżerał wszystko po kolei, po za sałatą ofkors. Tak się najadł, że zapomniał zostawić miejsca na deser i oddał połowę lodów tacie. Plusy, plusiki, plusiczki.
Siedzieliśmy na zewnątrz i pewnie w tym był też olbrzymi urok, bo wnętrze jest klasyczne – starodawne z nutą epoki słusznie minionej. W ogrodzie jednak cudownie. Trafiliśmy też idealnie, bo akurat wymieniały się turnusy – rano wyjechało sto osób, a po południu tyle samo miało przyjechać. Taki sezon. Ale pamiętajcie te soboty!
Jadalnia pałacowa – menu
W ogóle na Sanię i Idę są dwa sposoby w domu żeby zjedli obiad ze smakiem. Trzeba dolać do gotowania mleko kokosowe, a całe danie posypać parmezanem. Można w ten sposób wcisnąć im wszystko, nawet brukselkę. Nie specjalizujemy się zatem w mielonych i bitoczkach. A jak się okazuje, całkiem czasem może się i na klasykę smaczek pojawić. Ja wzięłam krem z buraka, który właściwie wciągnęła Ida, nawet nie poczekała na małą łyżeczkę.
Eduard rosół z makaronem, co zadowoliło Saszę.
Drugie – mąż wybrał gąskę z pieczonymi ziemniakami (działka Sani) i baby carrots (Ida).
Ja wzięłam łososia na żółto z przepisu trzystuletniego (doskonały, choć przytwardawy, może tak miało być, ja sobie chwalę raczej mięso/ryby rozpływające się w ustach. Ta przytwardość zupełnie nie przeszkadzała Idce).
Na deser wybraliśmy szarlotkę na ciepło z lodami i deser lodowy.
Bardzo rzadko się nam zdarza na wsi polskiej zjeść tak dobrze. Z racji tego, że ciągle mamy głód nowego nieczęsto wracamy w te same miejsca, ale tu na pewno będziemy, bo jest przedobrze. I jeszcze mają normalny ekspres, bez guziczków.
Jadalnia Pałacowa
Radziejowice, w pałacu.
ul. Sienkiewicza 4.
Otwarta codziennie od 10 do 19.
Będąc w Radziejowicach nocowaliśmy w hotelu Afrodyta.
Artykuł początkowo ukazał się na blogu Podróżująca Rodzina.
Magdalena Dziadosz, mama Saszy i Idy. W teorii archeolożka śródziemnomorska i muzealniczka, skrzętnie wykorzystująca wiedzę zdobytą na studiach w swojej pisarskiej pasji. W praktyce właścicielka firmy zajmującej się komunikacją i PR-em. Dużo pisze na różne tematy. Uwielbia podróże, najbardziej te blisko natury: długodystansowe spacery oraz wycieczki górskie. Ale doceni też wieczór na szpilkach w wiedeńskiej operze.
Co myślisz?