To było wczesne popołudnie. Jechaliśmy autem wśród winnic południowego Tyrolu. Byliśmy umówieni z Birgit na 13.00. Jak zwykle nawigacja zbłądziła i zaprowadziła nas pod inny adres, niż ten widniejący w notesie. Szybkie spojrzenie na mapę przekonało mnie, że jesteśmy na ziemi graniczącej z naszym celem.
Miałam jednak dosyć jazdy, a idealne krajobrazy i wymarzona pogoda skłaniały do spaceru.
Wyjęłam wózek, wzięłam Korę i powiedziałam Piotrowi:
-Spotkamy się na miejscu. Tu jest zbyt pięknie, by się nie przejść!
Mimo, że winnica, do której się kierowaliśmy była oddalona o rzut kamieniem, przejście biegnącej dookoła drogi zabrało mi 15 minut. Wioska była prześliczna! Po lewej stronie dwutysięczniki. Po prawej wzgórza pokryte winnicami i zadbane gospodarstwa, często będące agroturystykami. W górze świeciło słońce, bardziej przypominające środek lata, niż początek maja.
Krótki spacer wywołał przysłowiowego banana na twarzy. Widok Piotra, który wyszedł nam na spotkanie, tylko go powiększył. Jego twarz nie ukrywała rozluźnienia i radości – wiedziałam, że jest dobrze.
Południowy Tyrol – kawałek Niemiec we Włoszech
St. Quirinus to dom, który wygląda, jak wiele w okolicy – bardziej przypomina zabudowę austriacką niż włoską. Nic dziwnego. Jesteśmy w Południowym Tyrolu. W tym autonomicznym regionie głównym językiem jest niemiecki. To w nim rozmawiają ze sobą mieszkańcy i w nim próbują dogadać się z tobą. Jak się dowiadujemy później w muzeum w Bolzano, region został wcielony do Włoch dopiero w 1919 roku. 20 lat później mieszkańcy musieli zadecydować: zostają we Włoszech i przyjmują obywatelstwo, albo emigrują do Rzeszy Niemieckiej.
W tym czasie Mussolini pokazał już, co potrafi. 80% mieszkańców Südtirolu zdecydowała się na emigrację. Nie sądzili, że trafią z deszczu pod rynnę i że Hitler jest na progu wojny.
Niełatwo było za granicą. Po wojnie większość mieszkańców wróciło do Tyrolu. W 1972 roku zatwierdzono autonomiczność prowincji Bozen. W szkołach obowiązuje nauczanie po niemiecku, nazwy miejscowości są dwujęzyczne. Włosi żartują, że mieszkańcy Południowego Tyrolu, są bardziej niemieccy niż Niemcy. Podobno Włochów traktują z wyższością i mimo że włoski znają – niechętnie się nim posługują.
Podobno. Bo jak zwykle w takich podsyconych ksenofobią opowieściach, jest wiele nieprawdy. Gdy nasza gospodyni zorientowała się, że za nic nie dogadamy się po niemiecku, ale za to całkiem sporo zrozumiem po włosku – od razu szczęśliwa przeszła na ten język. Jesteśmy w gości!
Południowy Tyrol – agroturystyki, kuchnia i wina północnych Włoch
St. Quirinus to agroturystyka, w której można wynająć nowoczesne, gustownie urządzone mieszkania na wakacje. Jest tu piękny ogród, basen z leżakami, pokój wspólny, w którym można zjeść śniadanie i napić się wina. I to ostatnie jest szczególnie ważne. Bo St. Quirinis to przede wszystkim wielokrotnie nagradzana biowinnica. Właściciele sadzą i pielęgnują winorośle vernatsch, lagrein i gewurzframiner – tradycyjne winogrona Południowego Tyrolu.
Spędziliśmy kilka godzin na wspólnym pieczeniu tradycyjnej szarlotki – apfelstrudel (tak tak – to popularne w Niemczech i Austrii ciasto, wyrabia się również w północnych Włoszech), kosztowaniu win i spacerowaniu po winnicy. Z pełnym bagażnikiem wyjechaliśmy dalej.
Roter Hahn – noclegi w agroturystykach w cieniu Dolomitów
St. Quirinus to jedno z 1600 gospodarstw rolnych, które w Południowym Tyrolu oferują zakwaterowanie. W 1999 roku organizacja Roter Hahn postanowiła zaprosić rolników do współpracy i przejęła na siebie promocję oferty turystycznej, tym samym ratując niektóre małe gospodarstwa przed upadkiem.
Czerwony kogut – bo tak można przetłumaczyć nazwę „Roter Hahn” – postawił jednak warunki. Gospodarstwa muszą zapewnić gościom kameralność: nie mogą oferować więcej niż kilka mieszkań lub pokoi na wynajem. Gospodarstwo nie może także zrezygnować ze swoich farmerskich czynności, a lokalne produkty powinny być oferowane gościom. Rolnicy mogą posiadać winnice, sady, hodować zwierzęta czy sadzić zioła – muszą to być jednak czynności, które mieszczą się w słowie „agro”.
Jeśli jeszcze nie korzystaliście z agroturystyk we Włoszech, to koniecznie musicie wiedzieć, że jest to zasada ogólnokrajowa. Podczas gdy w Polsce byle pokoje na wynajem na wsi nazywa się agroturystyką, we Włoszech jest to nazwa, która wskazuje na jakość. Każda agroturystyka musi mieć w ofercie swoje własne rolnicze produkty. Na Sycylii w agroturystyce kupowałam oliwę, nad Gardą oferowano nam ocet balsamiczny, a tutaj agroturystyki proponują nam musy jabłkowe i wina.
Bez dwóch zdań agroturystyki to moje ukochane zakwaterowanie we Włoszech.
Więcej! Roter Hahn szczególnie promuje te gospodarstwa, które szczycą się wysokiej jakości produktami, często z certyfikatem BIO. Już wiecie, gdzie szukać swoich noclegów na narty we Włoszech.
Co na to Kora (6 miesięcy)?
Kora przechodzi swój okres buntu. Choć pierwsze 5 miesięcy wspaniale się ją nosiło w chuście, w miesiącu szóstym powiedziała: DOŚĆ! Dlatego zwiedzanie muzeum było sporo utrudnione – co kilkanaście minut przekazywaliśmy ją sobie, próbowaliśmy innego wiązania chusty, robiliśmy przerwę na karmienie i rozprostowanie ciałka. Niestety po muzeum nie można poruszać się wózkiem, co ma sens – jest tam tyle schodów, często bardzo wąskich, że nie miałoby to sensu.
W miasteczkach i na agroturystykach młoda oczywiście robi furorę. Mieszkańcy uwielbiają małe dzieci, co co chwilę po sobie pokazują, wdzięcząc się do naszej dziewczynki. Wieczory spędzamy na kocyku w ogrodzie agroturystyki, a za dnia chodzimy na długie spacery z wózkiem. Co się nawdycha cudownego górskiego powietrza, to jej!
Szósty miesiąc to ostatni moment, w którym nasza córka się nie nudzi w czasie zwiedzania z wózkiem. Dziś, kiedy piszę ten tekst, młoda ma prawie 8 miesięcy i po godzinnym spacerze woła o zabawianie i raczkowanie. Korzystajcie więc z wyjazdów, póki macie leżące dziecko!
Pierwsza rzecz, którą Korcia dostała do zjedzenia, to właśnie suszone jabłka z sadu Południowego Tyrolu!
Caldaro i Strada del Vino – szlak winny Południowego Tyrolu
Gdzie okiem sięgnąć winorośl. A w tle dwutysięczniki.
Widok wzgórz pokrytych winnicami to jeden z moich ulubionych krajobrazów Europy. A okolice Bolzano w Południowym Tyrolu, być może są najpiękniejsze.
Kto by się spodziewał, że w mieście, które kojarzę przede wszystkim z człowiekiem lodu – Ötzi i z okolicznymi kurortami narciarskimi, jest są też takie atrakcje. Bolzano jest wspaniałą destynacją enoturystyczną.
Od początku chcieliśmy z Piotrem zrobić krótki trekking po okolicy. Pogrzebałam na stronie regionu i wynalazłam godzinną ścieżkę edukacyjną, która zaczyna się w naszym miasteczku – Cornaiano/Girlan.
-Musisz koniecznie polecić ją na blogu! – powiedział Piotr po jej przejściu, a mnie nie trzeba było przekonywać. Bo podczas gdy mój chłopak dzielnie pchał wózek z małą Korą, ja biegałam dookoła z aparatem, cykając coraz to nowe zdjęcia i przekonując się po raz kolejny w życiu, że spacery po winnicach, to jedna z moich ulubionych form trekkingu. Dawno temu zakochałam się w obrazach z filmu „Bezdroża” o podróżującej po winnicach grupie przyjaciół. Dziś sama tak jeżdżę! To jest spełnienie!
Caldaro – stolica wina Południowego Tyrolu
Na drugi dzień w okolicy lunchu postanowiliśmy wpaść tam, gdzie to wszystko bije najgłośniej – do Caldaro, małego turystycznego miasteczka, które jest sercem bolzańskiej Strada del Vino.
Oczywiście przez to, że miasteczko jest turystyczne, nie mam na myśli tłumów wycieczek, aparatów i sklepików z pamiątkami. Nie, na szczęście to nie Toskania. Caldaro, którego niemiecka nazwa to Kaltern, to turystyczne miejsce na miarę Południowego Tyrolu – znajduje się tu muzeum wina, kilkanaście kafejek i restauracji, parę winnic, sklepów z winami i designerskich sklepów, których asortyment – jak podejrzewam – jest nakierowany raczej na przybyszów niż na miejscowych.
Caldaro to przyjemne miasteczko, w którym spędzamy kilka godzin. Zastanawiając się, co zobaczyć w okolicy, trafiamy na jezioro Caldaro (Lago di Caldaro). Niestety okazuje się pełne płatnych plaż i tłumów imprezowiczów. Błyskawicznie uciekamy na naszą sielską wieś i rozkładamy się z kieliszkiem na leżaku nad basenem.
Messner Mountain Museum w Bolzano
Pogoda miała się zmienić. Mieliśmy się ukryć przed nadciągającymi chmurami. A gdy na wyjeździe pada, to… idzie się do muzeum.
Wśród atrakcji Bolzano najpopularniejsza to oczywiście Muzeum Archeologiczne z człowiekiem z lodu. Odwiedziłam je mniej więcej 10 lat temu, przy okazji pobytu na nartach w Dolomitach. Tym razem zdecydowaliśmy się na Messner Mountain Museum – Muzeum gór Messnera.
Reinhold Messner to pochodzący z Bolzano alpinista, który jako pierwszy człowiek świata zdobył wszystkie ośmiotysięczniki świata – Koronę Himalajów i Karakolum. I – to przede wszystkim – swój niewątpliwy sukces himalaistyczny przekształcił w równie wielki sukces finansowy.
Dziś Messner jest celebrytą i autorytetem dla wielu alpinistów. Śmiało można go nazwać też pisarzem – napisał kilkadziesiąt książek – i człowiekiem nie tylko gór, ale też związanej z górami kultury. Jest twórcą 6 położonych we włoskich Alpach muzeów, które noszą wspólną nazwę Messner Mountain Museum.
Placówka w Bolzano mieści się w średniowiecznej fortecy Sigmundskron i została poświęcona spotkaniu człowieka z górami. Kolejne pomieszczenia poświęcone są ludziom gór, religiom, ośmiotysięcznikom czy obsesji himalaistów.
Muzeum jest rewelacyjne! Przyznam, byłam nieprzekonana. Choć cenię himalaizm, nie mam na jego punkcie fioła. Sądziłam, że muzeum Messnera będzie o… właśnie Messnerze.
Tymczasem o nim nie było prawie nic. Zamek Sigmundskron to świątynia gór, a jednocześnie wyjątkowo dobrze zaprojektowane muzeum. Przed chwilą, pisząc te słowa, poprosiłam Piotra, byśmy zrobili sobie wycieczkę, w czasie której odwiedzimy wszystkie 6 muzeów. Trzeba to wpisać na listę marzeń do spełnienia.
Kuchnia południowego Tyrolu, czyli wieczory niemiecko-włoskie
Wieczory spędzaliśmy w tutejszych lokalnych restauracjach, z których niektóre należą do organizacji Roter Hohn i specjalizują się w ekologicznej kuchni zerowego kilometra. Z rozkoszą kosztowałam znanych już mi znad północnej Gardy knedli i pierożków, a Piotr pierwszy raz od czasu swojej ścisłej diety zjadł pizzę! Pizza była bez glutenu i bez laktozy i była przepyszna! Jeśli ciekawi was, dlaczego mój chłopak uprawia takie wariactwo, zajrzyjcie na tekst o jego chorobie.
Dzięki za przeczytanie artykułu!
Mam na imię Agnieszka i od 8 lat prowadzę blog i opowiadam wam o świecie. Napisałam 4 przewodniki turystyczne i ponad 500 artykułów podróżniczych. Większość z nich przeczytacie na tym blogu. Zapraszam do dalszej lektury. Na górze macie menu, a tam wszystkie teksty 🙂
SevenSeas
11 lipca, 2018Tyrol jest naprawdę świetny 🙂 Bardzo miło czyta się o takich podróżach
Bo moje życie to podróż
5 lipca, 2018Piękne miejsca opisujesz. Mi marzy się pobyt w toskańskiej agroturystyce. Pozdrawiam serdecznie.
Magda
5 lipca, 2018Jestem pod wrażeniem widoków, które Was otaczały. Teraz, zamiast szukać typowych hoteli, pójdę Waszą drogą.