Zależna w podróży – blog podróżniczy z sensem

Podróże ciężarnej – już mogę?

Czy podróżować w ciąży?

W czerwcu spacerowałam po krakowskich Plantach, na których spotkałam kolegę blogera – Wojażera z małżonką. Zamieniliśmy kilka słów i zaczęliśmy rozmawiać o wspólnej wycieczce do Norwegii, na którą wybieraliśmy się w lipcu. Wtedy Marcin spytał:
-A ty moja droga, w Twoim stanie, chcesz jechać? Czy będziesz podróżować w ciąży?
Tak. Chciałam i pojechałam.

 …

Następnym razem spotkaliśmy się już na lotnisku w drodze do Norwegii. Marcin jakby wrócił do wcześniej rozpoczętego tematu:
-Powiedz mi, jak to jest z tą „aktywną ciążą”? Bo większość kobiet, które ja znam, w ciąży przyjmuje raczej postawę: pod kroplówkę i do łóżka.

Marcin nigdy tego nie powiedział, ale domyślam się o co chodzi. Jako osoba, która zatrudnia innych, na pewno spotkał się ze słynnymi zwolnieniami lekarskimi dla ciężarnych. Z kobietami, które biorą L4 na kolejne 7 miesięcy ciąży, a potem przechodzą na urlop macierzyński. A przecież miejsce w pracy trzeba im trzymać, koszty generować, a wszyscy dookoła mówią, że “ciąża to nie choroba”. Z drugiej strony, może te kobiety naprawdę tego zwolnienia potrzebują? Może naprawdę mają zagrożoną ciążę i nie mogą wstać z łóżka? Trudno dociec prawdy.

Odpowiedziałam wtedy Marcinowi najlepiej jak potrafię. A dzisiaj to samo chcę opowiedzieć wam. I wiem, że w tym tekście nie będzie nic odkrywczego i że napisało o tym już wiele blogerek przede mną. A jednak – dokładam do tego swoją cegiełkę, byście mieli kolejną osobistą relację.

Czy podróżowałam w ciąży?

Jestem w 35. tygodniu ciąży. Do planowanego rozwiązania zostało 35 dni, kończę więc ósmy miesiąc. Wydaje mi się, że daje to mi już jako-taką perspektywę całości.

Dwa tygodnie temu zdecydowałam się na ostatni wyjazdowy weekend. Spędziłam go w Kołobrzegu. Wybrałam pobyt nad morzem, a nie w jakimś mieście lub górach, bo byłam nastawiona na odpoczywanie. Chciałam, by wszystko odbywało się spokojnie, bez pośpiechu. Koniec końców i tak jednego dnia zrobiliśmy 12 km na piechotę, jednak podsumowując – zamysł się udał. Pooddychaliśmy, popatrzyliśmy w morskie fale i pojedliśmy rybki.

Wróciliśmy do Leszna – bo teraz tu mieszkamy – ja poszłam spać, a następnego dnia przez większość dnia odpoczywałam.

Podróżowanie w pierwszym trymestrze

Pisałam już wam cały tekst o drugiej połowie pierwszego trymestru (czyli od momentu, gdy się o ciąży dowiedziałam). Był paskudny! Moje życie ograniczało się do ścieżki łóżko-toaleta, a kuchnia śmierdziała mi z dużej odległości. Czułam ciągły ból podbrzusza, raz na jakiś czas dawały o sobie znać skurcze. Wyjście do sklepu było wyzwaniem. Gdybym była na umowie o pracę, to – zapewniam – wzięłabym na ten czas zwolnienie.

Oczywiście wtedy nigdzie nie jeździłam. Dlaczego? Bo nie było sensu. Po co ja mam targać się samolotem, płacić monety za hotele, skoro bym z tych hoteli nie wychodziła? Wtedy jeszcze mieszkałam w Rabce. Uzdrowisko miałam za oknem, więc co najwyżej szłam (lub podjeżdżałam) do tężni solankowej i tam chwilę siedziałam. Od początku kwietnia do końca maja leżałam.

Podróże w drugim trymestrze

No dobra, leżenie leżeniem, ale bez przesady. Wszyscy mówili, że drugi trymestr będzie lepszy, więc niemal od pierwszej godziny czwartego miesiąca ruszyłam w trasę. Najpierw z Piotrem pojechaliśmy do Brandenburgii, by stworzyć materiał o Havellandzie – wodnej krainie u wrót Berlina. Chwilę później gnałam do Włoch nad Gardę, który to pobyt przedłużyłam sobie w przepięknej Vicenzie. A zaledwie dwa tygodnie później podziwiałam już jezioro Como. W lipcu z kolei pojechaliśmy na tydzień do Norwegii, od której to informacji zaczęłam ten tekst.

Czy te wyjazdy były dla mnie czy dla pieniążków? Pół na pół. Tak Brandenburgia, jak i Garda, były związane z moją blogerską pracą. Como i Norwegia – dla czystej przyjemności.

Jak poszło? Cóż, w Brandenburgii codziennie kładłam się do łóżka o 21.00 i przez to ominęłam na przykład nocną obserwację nieba przez teleskop. Nad Gardą podobnie – zostawiałam współtowarzyszy o 22.00 przy kolacji i sama ruszałam spać. A nad Como i w Norwegii zrezygnowałam z dłuższych trekkingów, na które ostatecznie Piotr szedł sam.

Zwłaszcza Norwegia dała mi popalić. Po wejściu na Preikestolen odpoczywałam dwa dni. Siedziałam w naszym pięknym norweskim domku i zastanawiałam się, „ale właściwie po co?”. Mogłabym siedzieć przecież w domu w Polsce, a nie lecieć daleko na północ, by w łóżku czytać książkę. Wtedy też – w ostatnim tygodniu lipca – zadecydowałam – już nigdzie w tym roku nie jadę.

Czy opłaca się podróżować w ciąży (finansowo)?

Czy podróżowanie w ciąży uważam za totalnie bez sensu? Nie. Gdybym była zwolenniczką słodkiego nieróbstwa, lubiła all inclusive, albo nie miała nic przeciwko wydaniu kasy na wynajem domku nad jeziorem i tygodniowe siedzenie w nim z książką, wtedy nic by nie stało na przeszkodzie, bym to robiła. Ja jednak podróżuję bardzo aktywnie. Długie poranki nad ciągnącym się kilka godzin śniadaniem, popołudniowe drzemki czy siedzenie nad hotelowym basenem uznaję za stratę… nie tyle czasu, co pieniędzy. Bo skoro już wydałam to 1000 zł na spędzenie 4 dni nad Como, to chcę wykorzystać ten czas na zwiedzanie i chodzenie po górach i co najwyżej odpoczywać w kawiarni nad jeziorem, a nie w łóżku w wynajętym mieszkaniu.

I być może byłoby mi łatwiej to przełknąć, gdyby nie to, że… ciąża kosztuje. I to kosztuje dużo.

Trochę żałuję, że nie spisywałam wszystkich ciążowych wydatków. Już na początku chodzenia do ginekologa, trafiłam do szpitala z podejrzeniem poronienia. Błąd wynikał z niedoskonałości sprzętu do USG, więc bardzo szybko zamieniłam lekarza na takiego z najlepszym sprzętem w Krakowie (200 zł wizyta), do każdej wizyty trzeba było zrobić badania krwi (ok. 150 zł), kupiłam 4 pary spodni ciążowych (ok. 500 zł), 2 ciążowe staniki i 2 muszę dokupić (ok. 150 zł), płaszcz ciążowy na jesień (150 zł). We wrześniu się szarpnęliśmy i poszliśmy na kursy świadomego macierzyństwa (750 zł), a w październiku zaczęły się zakupy dziecięce – laktatory, kocyki, beciki, otulacze, pieluchy itp. (nie jestem w stanie zliczyć, ale z 2000 zł na pewno). Wychodzi jakieś 6000 zł. Na szczęście wózek, łóżeczko i fotelik samochodowy dostaliśmy.

Dałoby się taniej? Pewnie że tak! Te kursy to była ekstrawagancja (nota bene – nie żałuję i bardzo krakusom polecam). Część rzeczy dla dziecka mogłabym kupić tańsze lub używane, a nie z super ekologicznego bambusa. A na badania mogłabym iść na NFZ, a nie prywatnie. Ale cóż – chciałam rzeczy i usługi trochę ładniejsze, lepszej jakości. No to musiałam wyjść z kaski.

To był właśnie główny powód dla którego po wyjeździe do Norwegii powiedziałam DOŚĆ. Nie będę wydawać kasy na wyjazdy, jeśli nie mogę z nich korzystać w 100%. Jeśli nie mogę zwiedzać tak jak lubię.

A góry? Chodzenie po górach w ciąży

Gdy wrzuciłam na Instagramie moje zdjęcie na szlaku z Kasprowego na Czerwone Wierchy z akcji Czyste Tatry, kilka z was napisało mi, że podziwia (byłam wtedy w piątym miesiącu). Jeszcze trudniejszym przejściem było chyba wejście na Preikestolen czyli najsłynniejszą półkę skalną Norwegii. W maju byłam w Gorcach, a we wrześniu w Pieninach. Da się?

I tak i nie. Owszem, byłam na tych szlakach, owszem ukończyłam je, tak jak planowałam, ale w niczym nie przypominało to mojego trekkingowania sprzed kilku miesięcy. Na górę wchodziłam przerażająco wolno. Mniej więcej dwa razy wolniej niż przed ciążą.

Ale najgorsze było to, że następnego dnia, a nawet jeszcze następnego, regularnie chorowałam. Czułam się bardzo słabo, miałam męczące skurcze, na niczym nie mogłam się skupić i cały dzień leżałam w łóżku. A przecież moje szlaki były coraz łatwiejsze. Ostatni – w Pieninach – był wręcz banalny. Powinniśmy go zrobić w godzinę.

Zadecydował nawet bardziej Piotr niż ja. Po powrocie z Pienin powiedział: to był ostatni raz w górach! Nie kłóciłam się.

Wyjazd nad morze w ciąży

W Norwegii byliśmy pod koniec lipca, tymczasem ja rodzić mam dopiero na przełomie listopada i grudnia. 4 długie miesiące! Przyszła piękna jesień, słońce uśmiechało się do wielbicieli turystyki, a mnie nosiło.

Zrobiliśmy kilka jednodniowych i weekendowych wyjazdów. Do Lublina (zjadł mnie upał), na Sądecczyznę, trochę po Podhalu. Kilka razy odwiedziłam termy. W październiku miałam ochotę na ostatni raz. Coś wyrazistego, czym będę mogła zamknąć ciążowe wyjazdy, ale jednocześnie bez przemęczania się.

Kusiły mnie tanie loty do Hamburga (nie zdecydowałam się, chyba głównie z powodów pieniążków). Myślałam o wyjeździe do Gdańska i zwiedzeniu Centrum Solidarności i Muzeum II wojny światowej (stwierdziłam, że wyjazd będzie dla mnie zbyt męczący, ostatecznie Gdańsk: atrakcje zdarzył mi się po ciąży).

W końcu zdecydowaliśmy się na wyjazd do Kołobrzegu. Przez AirBnB wynajęliśmy mieszkanie (tu dostaniecie kod na zniżkę) z dostępem do basenu i strefy SPA. Sobotę i niedzielę spędziliśmy na spacerowaniu nad morzem, siedzeniu w kawiarniach, restauracjach i na ławeczkach w parkach. I tak, w środku dnia musiałam zrobić sobie drzemkę, ale z drugiej strony – jednego dnia przeszliśmy 12 km. Czyli jak na kobietę w ósmym miesiącu ciąży, całkiem sporo.

Sprawdź moją książkę o podróżowaniu w ciąży!

Chcesz wiedzieć więcej? Napisałam książkę o podróżowaniu w ciąży. Znajdziesz w niej odpowiedzi na wszystkie Twoje pytania medyczne, organizacyjne i sprawnościowe. Zresztą zobacz sama!

“Z brzuchem na pokład. Czy i jak podróżować w ciąży?” to jedyna w Polsce książka w całości poświęcona turystyce w ciąży. Przejdź na stronę zakupową, by dowiedzieć się więcej, co możesz znaleźć w publikacji. 

 

Czy podróżować w ciąży? – “To co z tą aktywną ciążą?”

Fakt: każda kobieta przechodzi ciążę inaczej. Jedna w drugim miesiącu idzie na zwolnienie lekarskie i NAPRAWDĘ go potrzebuje. Uwierzcie, miałam momenty, gdy stałam w kolejce w sklepie i czułam, że jak zaraz nie wyjdę, to zemdleję. Wychodziłam, zostawiając koszyk z zakupami na środku sklepu.
Inna kobieta prawie do ostatniego dnia ciąży biega, jeździ na rowerze i bryluje w pracy. Moja kondycja i być może nastawienie psychiczne, pozwoliło mi być gdzieś pośrodku. Więc tak – patrząc na to z boku byłam aktywna w ciąży. Zaliczyłam 6 lotów, odwiedziłam 7 krajów, regularnie pływałam i kilka razy byłam w górach. Ale w porównaniu z moim życiem przedciążowym były to obroty zmniejszone kilkukrotnie, a np. wyjazd nad Como nie do końca miał sens.

Zdaje mi się jednak, że wykazałam się dość niezłą intuicją w kwestii tego, co robię, a co odpuszczam. Tej intuicji życzę też wam.

A wy trzymajcie kciuki za mój ostatni miesiąc. No i za wielki dzień! Od teraz czeka mnie już podróżowanie z dzieckiem. Czy z dzieckiem podróżuje się łatwiej niż w ciąży? O tym pisze na przykład Magda na blogu Zbieraj się!   

Exit mobile version