Czy warto skorzystać z biura podróży? Masowe wycieczki – jestem na nie!
Cztery lata temu moja mama miała operację. Zdecydowaliśmy z tatą, że w ramach pooperacyjnego prezentu, pojadę z nią na wycieczkę. Była zima, jej kondycja nie za dobra. Nie zrozumcie mnie źle – chodziła, była aktywna. Jednak nie na tyle, by ryzykować samodzielną wycieczkę, podczas której nosimy plecaki i jeździmy transportem publicznym. Aby było jak najłatwiej (i przy okazji tanio) zdecydowałyśmy się na jedno z dużych biur podróży. Miało być Maroko – coś w tamtym sezonie drogie. Ostatecznie padło na Jordanię. Opinie wycieczki były niezłe. Zaryzykowałyśmy.
Na wycieczce byłyśmy 10 dni. Zajrzałyśmy do najważniejszych miejsc: do Petry, Ammanu, na Wadi Rum ido Dżaraszu. Wróciłam z tej wycieczki wkurzona. Od razu powiedziałam:
Nigdy więcej z biurem podróży!
Dlaczego? Cóż… Oprócz tego, że biuro zorganizowało dla nas wszystko i podwoziło z miejsca na miejsce, co teoretycznie się ceni, to na wyjeździe były same minusy.
Największy grzech: trzymanie nas z dala od lokalnej kultury.
Nasze hotele były na uboczu miast. Zamiast próbowania lokalnej kuchni, nasze obiady i kolacje składały się z makaronu i kurczaków. Przystanków po drodze nie robiliśmy w centrum miasteczek, gdzie możnaby było się zagubić na targu, czy wszamać coś w budce z lokalnym street foodem. Zamiast tego zatrzymywaliśmy się w dużych halach restauracyjnych nastawionych w 100% na zachodnich turystów. Oczywiście – co dla właścicieli najważniejsze – można było w nich kupić pamiątki. Made in China.
Powiedzmy to wprost – sklepy z pamiątkami to najważniejszy punkt tej wycieczki.
Wróciłam do Polski z wielkim niedosytem Jordanii. Bo tak, Petra była wspaniała. Wadi Rum olśniewające. Ale oprócz tego? Ammanu nie poznałam za dobrze, innych miasteczek nie zobaczyłam w ogóle. Po słynnych pięknych kanionach nie chodziłam, na pustyni nie spałam. I nie mam zielonego pojęcia o jordańskiej kuchni.
Jaki więc ten wyjazd miał sens? Przecież nie po to jeździmy, by cykać zdjęcia niczym z pocztówki i odhaczać najważniejsze światowe atrakcje. W podróżowaniu przede wszystkim liczy się poznanie obcej kultury. Poznanie ludzi, kuchni, zrozumienie sposobu myślenia i stylu życia. Rozmowa o poglądach politycznych, o problemach społecznych. Zejście spoza trasy autokarów wycieczkowych i zobaczenie tego, co nie zostało pod publiczkę wypolerowane.
Po kilku latach jeżdżenia na własną rękę mogę śmiało powiedzieć – tak się kraju nie poznaje. Tak się kraj „zalicza”.
Wycieczki jednodniowe z miejscowymi, czyli lokalne biura podróży
Trzymałam się mojego postanowienia. Przez trzy lata jeździłam albo w całości sama, albo korzystając z jednodniowych wycieczek na miejscu. Te drugie wręcz uwielbiam. Nie ograniczają Cię w ten sposób, że musisz przebywać w grupie cały tydzień. Nie musisz spać, gdzie ci każą, nie musisz jeść, gdzie ci każą. A za to przewodnicy przekazują ci swoją wiedzę i pokazują to, czego sam byś nie odkrył.
Takie rewelacyjne wycieczki odbyłam zwłaszcza w Izraelu. W Palestynie na zorganizowanej wycieczce zwiedziłam Hebron – było wspaniale! W jej ramach spędziliśmy kilka godzin po izraelskiej części miasta, a kilka po palestyńskiej. Dzięki temu przewodnicy jak nikt inny przybliżyli mi palestyński konflikt. Nigdy nie dowiedziałabym się też tyle o pustyni, gdyby nie moi wspaniali przewodnicy po Pustyni Judzkiej i Pustyni Negew.
Lokalne biura podróży, które często organizują jednodniowe wycieczki, często prowadzone są przez pasjonatów. Przekażą nie tylko wiedzę o miejscu, które jest ich małą ojczyzną, ale też nauczą cię patrzeć na nie swoi oczyma, tak że w końcu i ty je pokochasz.
A w Europie? Wspaniałe biura podróży spotkałam np. we Włoszech. Świetnym doświadczeniem była wycieczka jeepem po delcie Padu nieopodal Ferrary czy jednodniowa wycieczka na Etnę. Ludzie, którzy znają okolicę i jeżdżą offroadem, pokażą ci miejsca, w które swoim wypożyczonym fiatem 500, bym za Chiny nie trafiła.
Gdzie szukać sprawdzonych biur podróży? Portal Viator jest kopalnią takich jednodniowych wycieczek! I tak – naprawdę lubię z nich korzystać.
Najlepsze jednodniowe wycieczki, na jakich byłam -> kliknij w nazwę, by przejść do opisu
-> Izrael: Hebron Dual Narrative Tour
-> Izrael: wycieczka po Pustyni Judzkiej
-> Izrael: wycieczka po makteszu Ramon
-> Włochy: wycieczka na Etnę
-> Włochy: wycieczka po delcie Padu
-> Francja: wycieczka kulinarna po Paryżu
-> Niemcy: rowerowe zwiedzanie alternatywnego Berlina
Wycieczka z biurem podróży czy samemu? Kiedy decyduję się na biuro?
W lipcu 2017 roku pojechałam na tydzień do Norwegii. Całość była zorganizowana przez biuro podróży! Jednak tym razem nie była to masowa impreza, a wyjazd na którym oprócz mnie i Piotra były tylko dwie osoby. Obie nam znane (Łukasz i Marcin).
Do Norwegii zaprosił nas Nordtrip – biuro podróży Agnieszki i Wiktora, którzy do Norwegii przeprowadzili się kilka lat temu i dziś wynajmują dom na tzw. Riwierze Norweskiej – w najbardziej słonecznej części Norwegii.
Małe biuro podróży i atmosfera przyjaźni
Doświadczenie mi pokazało, że takie małe „rodzinne” biura podróży prowadzone są przez zapaleńców. Tak było i w tym przypadku. Wiktor przede wszystkim uwielbia obserwację zwierząt. W czasie naszej wycieczki motorówką zabrał nas w pobliże skał, na których wylegują się foki. Choć tych nie dane nam było zobaczyć, to z pasją tłumaczył, jakie to ptaki skaczą po pobliskich kamieniach.
Zauważcie, że mówię Wiktor i Agnieszka. Tak! W przypadku małego biura podróży, jak również w przypadku małych pensjonatów, bardzo szybko przechodzimy z ich właścicielami na ty. Spędzamy w małej grupie tydzień czy dwa tygodnie. Jemy ze sobą każdy posiłek, a wieczorem pijemy wspólnie wino czy piwko. Jak tu w takich warunkach mówić “pani”?
Jadąc z małym biurem podróży, gdy jego właściciel spędza czas z tobą i kilkoma innymi osobami, zapominasz, że łączą was relacje klient-usługodawca. Bardzo szybko traktujesz przewodnika jako kompana podróży.
Program dla ciebie, nie ty dla programu
Mała grupa jest luksusem. A jedną z jej największych zalet jest bycie fleksyjnym, jeśli chodzi o program.
Gdy jedziesz na wycieczkę autokarową, wszystko musi być spod linijki. Wstajecie o 6.00 rano, by o 9.00 być w Pompejach, gdzie macie umówionego przewodnika. O 14.00 macie być w restauracji, a na obiad macie 45 minut. Wszak restauracja zaraz ma kolejną grupę, a wy musicie zwiedzić następne miejsce.
A co, jeśli się gorzej poczujesz? Co jeśli twoje dziecko, lub dziadek, którego zabrałeś na wycieczkę, nie da rady zwiedzać w takim tempie?
Albo co, jeśli jesteś w ciąży. Tak jak ja byłam w zeszłym roku?
I tu właśnie plusuje małe indywidualne biuro. Rano przy śniadaniu patrzycie na pogodę za oknem, zastanawiacie się, jak każdy z was się czuje. A może przy okazji wyszło, że wszyscy uwielbiacie górskie wędrówki, a nie przepadacie za muzeami? Wystarczy szczera pogawędka i program już uległ zmianie.
Będąc w Norwegii zmienialiśmy program kilka razy. Wszystko zależało od pogody i nastroju uczestników. Ja sama zostałam jeden dzień w domu gospodarzy. Ot gorzej się czułam. Problemu nie było.
Diety i kosztowanie lokalnej kuchni w podróży
Mam wrażenie, że temat jedzenia jest ostatnio w podróżowaniu najważniejszy. U nas na pewno kluczowy. Przede wszystkim ze względów zdrowotnych. Jak wiecie, Piotr cierpi na wrzodziejące zapalenie jelita grubego, w związku z czym powinien się trzymać surowej diety. Ja z kolei nie jem mięsa, choć – przyznaję bez bicia – w podróży czasem robię wyjątki. Jest to jednak wyjątek dla wyjątkowego dania, a nie dla szynki z supermarketu.
I wreszcie: interesujemy się jedzeniem w podróży po prostu dlatego, że chcemy zakosztować lokalnych specjałów. Trzeba to wyraźnie powiedzieć wszystkim dużym biurom: jeździmy za granicę nie tylko po to, by oglądać kościoły i ruiny. Chcemy też kosztować współczesnej lokalnej kultury. I to dosłownie – chcemy jeść to, z czego okolica słynie.
Tu znowu – niestety – o wiele lepiej sprawdzają się małe biura. Przypomnę, to co napisałam już wyżej – w Jordanii codziennie na kolację był kurczak i spaghetti. Bezpieczne opcje, które po pierwsze będą każdemu smakować (czyżby?), a po drugie nikt się nie zatruje (znowu – czyżby?). A tymczasem mi się marzyła baranina, falafele i hummusy. A jako, że iść nie było gdzie i kiedy – musiałam obejść się ze smakiem.
Tymczasem moje ukochane Trekking Italy częstowało mnie w restauracjach dziczyzną w sosie kasztanowym i makaronem z truflami. Byłam z nimi w Emilii Romanii, a każdy znawca Włoch wie, że tamtejsza kuchnia jest najlepsza w Europie! Nordtrip zorganizował to inaczej. Lokalne przysmaki – tatar z łososia, renifer, łoś, a nawet wieloryb (odsyłam do tekstu Łukasza) – wjechały na nasz stół, przyrządzone przez gospodarzy. Trzeba było spróbować każdego dziwactwa. 😉
Pasjonaci!
Wreszcie to co najważniejsze, ludzie!
Od razu powiem – to nie tak, że piloci masowych wycieczek nie są pasjonatami!
Ci ludzie decydują się spędzać pół roku poza krajem, podejmują bardzo ciężką pracę, podczas której mają pod opieką 30 dorosłych dzieciaków, które nierzadko pojechały po prostu na imprezę, która zaczyna się już na pokładzie samolotu. Żeby się na to zdecydować, trzeba lubić, to co się robi. Trzeba być pasjonatem podróży lub miejsca, po którym się oprowadza.
Niestety często to się gubi gdzieś po drodze. Zdarzyli mi się piloci z przypadku, którzy byli na zastępstwo i o odwiedzanym miejscu nie widzieli nic, zdarzali tacy, którzy robili błędy merytoryczne, a w końcu ci, którzy mieli po prostu dosyć i chcieli odbębnić robotę.
Z małym biurem to jest mniej prawdopodobne, choć – zaznaczam – nie niemożliwe. Małe biuro walczy o swoją reputację i wybiera tych, którzy w swoim zawodzie są najlepsi. Nierzadko opiekuje się wami szef biura (bo i biuro jest dwuosobowe).
Ci ludzie często mają historię. Przeprowadzili się do danego miejsca, bo je pokochali. Podróżowali połowę życia, a gdy osiedli postanowili oprowadzać turystów po swojej małej ojczyźnie. Mają fioła na punkcie lokalnej architektury, historii, flory i fauny. Spotkałam takich, którzy zbierają zioła, godzinami obserwują zwierzęta czy zrobią wszystko, by wypromować w świecie kuchnię swojej okolicy. Gdyby powstał blog, który skupiłby się tylko na wywiadach z właścicielami takich niezależnych biur podróży, z pewnością byłaby to wspaniała lektura.
Moje ulubione biura podróży (kliknij, by przejść na stronę biura)
-> Norwegia: Nordtrip
-> Włochy: Trekking Italy
-> Izrael: Abraham Tours
Ceny wycieczek z małymi biurami podróży
Zaraz po powrocie z wycieczki napisałam wam na Facebooku, ile kosztuje wycieczka z biurem Nordtrip. Tygodniowy wyjazd z noclegami, wyżywieniem, codziennymi wycieczkami i transferem na lotnisko kosztował… 2000 zł za osobę!
Kilkoro z was zapytało, jak to możliwe. Każdy, kto był w Norwegii, wie, że tydzień za 2000 zł (update 2018: dziś 2500 zł), przy zachowaniu jako takich wygód, jest niemal niewykonalny.
A jednak. Agnieszka i Wiktor, czyli właściciele Nordtrip kwaterują gości w swoim domu i sami im gotują. Wiktor osobiście jedzie na lotnisko, by odebrać klientów. Są też przewodnikami, co razem składa się na niskie dodatkowe koszty.
Tak jest w przypadku Nordtripa, jednak od razu trzeba zaznaczyć, że w przypadku małych biur podróży to wyjątek. Najczęściej taka wycieczka to produkt luksusowy. Nic dziwnego. Nie ma masówki, nie ma tanich obiadów dla 100 osób tygodniowo, nie ma rezerwacji całych hoteli, a koszt przewodnika rozkłada się na 5 osób, a nie na 50. Za to wszystko trzeba zapłacić. Tak jest np. w przypadku bardzo przeze mnie lubianego biura Trekking Italy, z którym za tygodniową wycieczkę po Apeninach trzeba zapłacić 1800 euro (dla porównania – 10 dni w Toskanii z Rainbow Tours to cena 1500 zł). Jaka jest między tymi wyjazdami różnica? A no z Trekking Italy na wyjeździe jesteś tylko ty z przyjaciółmi. Śpicie w najlepszych agroturystykach, pijecie najlepsze wina, a kolacje bardzo prawdopodobnie najlepszym posiłkiem waszego życia.
Jechać z biurem podróży czy samemu?
Jeśli obawiasz się, że nie dasz sobie rady, jeśli nie mówisz w żadnym języku obcym. Jeśli nie masz czasu na planowanie, nie czujesz się zbyt pewnie. Albo jeśli chcesz dostać solidną dawkę wiedzy, to jasne że z biurem!
Pamiętaj jednak, by były to biura małe, niezależne, prowadzone przez wspaniałych ludzi, którzy podejdą do ciebie, jak do człowieka – nie jak do numeru faktury!
Dzięki za przeczytanie artykułu!
Mam na imię Agnieszka i od 8 lat prowadzę blog i opowiadam wam o świecie. Napisałam 4 przewodniki turystyczne i ponad 500 artykułów podróżniczych. Większość z nich przeczytacie na tym blogu. Zapraszam do dalszej lektury. Na górze macie menu, a tam wszystkie teksty 🙂